Maseczka Kallos Latte - prawdziwa legenda w wizażowym świecie. W końcu po latach czytania o niej jak i o wersji placenta, postanowiłam je kupić. Używam od października 2013. W październiku też fryzjer zdjął mi czarno - brązowy kolor włosów, więc krótko mówiąc moje włosy przeszły w stan agonii. Stosowałam ją i placentę na przemian praktycznie codziennie. Włosy tuż po "praniu" były miękkie sypkie, nadal suche. I tak jak mijały kolejne godziny to i efekt mijał. Niestety nie wiem gdzie te super właściwości tej maski, ale niestety u mnie się nie sprawdziły.
Ale to, że się nie sprawdziły w pojedynkę nie oznacza, że nie nadają się do wzbogacenia :)
i tu zaczyna się drugie życie maski.
Otóż odkryłam, trochę późno ale jednak, olejowanie włosów. A, że nie lubię samego olejku na moich włosach postanowiłam dodawać mieszankę olejów do niewielkiej ilości maski. Skutki ? miłość moich włosów do nowopowstałego produktu. Moje włosy po takiej kuracji maska + oleje + czepek + suszarka kapturowa są po prostu niesamowite. I nie jest to efekt na pierwszych kilka chwil, a kondycja moich włosów realnie się poprawia z każdym jednym zastosowaniem. Nawet po umyciu oczyszczającym szamponem widać, że włosy są w znacznie lepszym stanie. Muszę też dodać, że kuracja samymi olejkami nie daje na moich włosach tak dobrych rezultatów jak mieszanka z maską. Po prostu moje włosy kochają maski :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz